Przed powstaniem powieści Gibsona pt.:
"Neuromancer" cyberpunk jako gatunek już istniał, ale nie miał siły przebicia. Burza rozpętała się w 1984 roku. William Gibson nie spodziewał się sławy, jaką przyniosła mu ta książka. Ale stało się tak, że ojcem gatunku literackiego, opierającego się w dużej mierze na komputerach i technologiach z nim związanych, został człowiek będący dyletantem w dziedzinie informatyki. Jak sam twierdzi, przy projektowaniu cyberprzestrzeni miał przed oczami raczej dzieci bawiące się przed komputerami niż pracujących na nich dorosłych. Po przeczytaniu
"Neuromancera" tysiące młodych ludzi znalazło wreszcie to, na co czekali od dawana: ten świat i tych bohaterów, z którymi mogli się identyfikować. Książka Gibsona stała się prawdziwą bazą kulturową dla łaknącej nowego, znudzonej młodzieży Stanów. I tak narodziła się nowa subkultura -
cyberpunki.
Gibson nie jest osobą zafascynowaną nowinkami technicznymi, nie stara się nawet stwarzać pozorów cyberpunkowego guru, jakim widzą go fani. On jest przede wszystkim pisarzem, a jego dwiema pasjami są poezja i pop-kultura (wbrew pozorom, nie ma to nic wspólnego z muzyką Madonny i JW
Michaela). Jak sam mówi w jednym z wywiadów, nigdy nie ekscytował się nadmiernie sprzętem
hi-tech, ale też nie ma nic przeciwko technologii. Gibsona nie interesują zasady działania urządzeń, wystarczy mu satysfakcja, jaką czerpie korzystając z nich...
Gibson mieszka obecnie w Vancouver w Kanadzie i co jakiś czas wydaje nowe powieści. Od czasu
"Neuromancera" przeszedł długą drogę. Od 1984 roku ruch cyberpunkowy w USA mocno podupadł, niektórzy nawet uważają, że się wypalił. Gibson zaś wciąż raczy nas nowymi utworami, gdzie możemy się przekonać o tym, że poezja rzeczywiście jest jego konikiem. Kolejne utwory nie powielają pomysłów z
"Neuromancera", a każdy z nich stara się pokazywać ową mroczną przyszłość w innym świetle.
Gdy w Hollywood dostrzeżono Gibsona, na chwilę zrobił się wokół niego szum. Napisał m.in. jeden ze scenariuszy do "Obcego 3", jednak nie został on wykorzystany. Jak twierdzi
Gibson, jedynym jego pomysłem, jaki wprowadzono do filmu, były kody paskowe wytatuowane na wygolonych głowach więźniów.
Najważniejsze utwory Gibsona:
- "Neuromancer", 1984. Nagrody Hugo i Nebula. Tutaj po raz pierwszy pojawia się wizja świata ogarniętego globalną siecią informacyjną, nazwaną Matrycą, oraz termin cyberprzestrzeń - wirtualna symulacja świata danych, wprowadzona bezpośrednio do mózgu za pomocą specjalnych złączy.
- "Count Zero", 1986. Sequel poprzednika. Młody hacker zostaje uwikłany w sieć intryg z udziałem potężnych korporacji.
- "Burning Chrome", 1986. Krótkie opowiadania Gibsona, od konwencjonalnego SF po nowele cyberpunkowe z cyklu
"Sprawl". Tutaj znajduje się powiadanie "Johnny Mnemonic", na podstawie którego powstał film.
- "Mona Lisa Overdrive", 1988. Trzecia i ostatnia część luźno powiązanej ze sobą trylogii
"Sprawl".
- "The Difference Engine", 1991. Napisana do spółki z Brucem Sterlingiem opowieści z gatunku historii alternatywnej. Opowiada o wkroczeniu ery informacyjnej już w XIX wieku, dzięki mechanicznym komputerom parowym. Koncentruje się raczej na pokazaniu szkód spowodowanych zbyt szybkim rozwojem komputerów niż klasycznym światem
cyberpunka.
- "Virtual Light", 1993. Powieść osadzona w realiach bardziej "ludzkich" niż poprzednie utwory, opowiada o kurierach z San Francisco z niedalekiej przyszłości. Chociaż opisuje nowoczesny sprzęt i technologie, ta książka jest uważana raczej za post-cyberpunkową.
- "Idoru", 1996. Kolejna post-cyberpunkowa opowieść. Osadzona w świecie znanym z poprzedniego utworu, koncentruje się na historii miłości głównego bohatera do kobiety wykreowanej jedynie na potrzeby mediów. Nie istnieje ona naprawdę i pomimo, że jest znaną osobistością, żyje jedynie na ekranie. Słowo
"Idoru" pochodzi z języka japońskiego (nie innego, skoro dotyczy
cyberpunka) i oznacza idola.
- "Agrippa (a Book of the Dead)", 1992. To eksperyment Gibsona. Wiersz sprzedawany w ograniczonej liczbie egzemplarzy na dyskietce. Był zakodowany w ten sposób, że znikał po każdej przeczytanej linijce. Treść dotyczyła zmarłego ojca Gibsona i w żaden sposób nie podchodzi pod cyberpunk.
Cyberprzestrzeń, cyberotchłań, cyberspace czy C-Space. Słowo to wymyślił Gibson i pomimo, że próbowano nakłonić go do odsprzedania tego terminu w celu późniejszego jego opatentowania, nie zgodził się. Uważa, że prawo do niego mają wszyscy. Cóż za prawy człowiek. Zgodnie z zamysłem
Gibsona, ludzie mają dzięki cyberdekom wykorzystywać zmysły do przeglądania danych i poruszania się po symulowanym świecie Sieci. Odbierają informacje w postaci graficznej i dźwiękowej. Ich zmysły jak gdyby znajdują się w stanie innej świadomości. Po zadekowaniu się wchodzą w cyberprzestrzeń (podobny pomysł pojawił się już wcześniej w utworze Vernora Vinge'a
"True Names"). Tak więc, cyberprzestrzeń jest miejscem, gdzie trafią wszyscy, którzy wchodzą do Sieci. Pomimo że idea Gibsona z naukowego punktu widzenia jest absurdalna, to zainspirowała ona wiele osób z komputerowego świata. Sam termin "cyberspace" jest coraz częściej używany przez media, zwłaszcza w stosunku do Internetu. Również nieliczni uczeni zajmujący się VR próbują wykorzystać pomysły Gibsona w informatyce. W chwili obecnej "cyberprzestrzeń" służy do określenia jakiegokolwiek wirtualnego środowiska, nawet jeżeli jego celem nie jest korzystanie z Sieci.
WILLIAM GIBSON - sylwetka pisarza
Jako młody człowiek poświęcony muzyce punk rockowej, jeździł także na konwenty miłośników science
fiction. JOHN SHIRLEY po przeczytaniu jego pierwszego opowiadania "Fragmenty Holograficznej Róży", postanowił dopilnować, aby GIBSON wziął się na serio za literaturę. Kilka lat później jego przyjaciel otrzymał za
"Neuromancera" trzy najważniejsze nagrody światowej fantastyki: Hugo, Nebulę i Philip K. Dick Memorial
Award. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy w historii.
"Neuromancer" zaskakiwał pod każdym względem - błyskotliwą wizją świata, brawurową akcją i niezwykle gęstym, dojrzałym literacko stylem. Bohaterem powieści jest hacker komputerowy, który dzięki specjalnym elektronicznym wszczepom może podłączać się "fizycznie" do sieci komputerowej i podróżować w wirtualnym świecie. Wykonuje na zlecenie wielkich korporacji zadania, które polegają przede wszystkim na łamaniu systemów obronnych pilnie strzeżonych danych. Nie na darmo GIBSON nazywa go kowbojem cyberprzestrzeni - całość przypomina bowiem western, hacker - rewolwerowca, a kradzież informacji - skok na bank. Problem z GIBSONEM polega na tym, że swoją powieść napisał w epoce, kiedy nie było mowy o Internecie (największą siecią był
ARPANET), nie istniało słowo hacker (dlatego nie spotkamy go na kartach "Neuromancera"), a komputery w praktyce nie zawędrowały jeszcze do domów. Rok 1984, data wydania książki, dziwnym zrządzeniem losu zbiegła się w czasie z rozpoczęciem produkcji komputera domowego nowej generacji - Macintosha firmy
Apple. W ręce GIBSONA to cacko zawitać miało jednak dużo później, bo wbrew pozorom nie jest on specem w dziedzinie nowoczesnych technologii.
- Napisałem "Neuromancera" na oliwkowo-zielonej przenośnej maszynie do pisania -wspomina. - Model z 1927 roku, pewnie podobny do tego, którego używał HEMINGWAY. Nawet teraz używam do pisania starego
Macintosha. Mój syn ma za to naprawdę nowoczesny komputer. Kiedy go zmieni, stary dostanie córka. Z kolei poprzedni sprzęt córki otrzyma moja żona. Ja jestem na dole tego łańcucha pokarmowego.
Popularność, jaką zdobył GIBSON po opublikowaniu "Neuromancera" wzmogła się jeszcze w ciągu kilku następnych lat, kiedy okazało się, że masowo zaczęto używać wymyślonego przez niego terminu:
cyberprzestrzeń a powstały pod koniec lat osiemdziesiątych Internet rozrósł się do niebywałych rozmiarów. W
"Neuromancerze" sieć komputerowa, nazywana tam "MATRIX", wyglądała trochę inaczej.
- W mojej książce ludzie nie używali sieci, by przesyłać przepisy kulinarne rodzinie w Niemczech, nie używali jej dla celów osobistych - mówi dziś
GIBSON. - Internet byt dla mnie taką samą niespodzianką jak upadek Związku Radzieckiego.
Pomysł cyberprzestrzeni nie pojawił się dzięki konkretnej wiedzy technicznej - GIBSON po prostu nieco wcześniej zauważył pewne ogólne tendencje, które miały zadecydować o powstaniu społeczeństwa informacyjnego.
- Cyberprzestrzeń to metafora, która pozwala nam ogarnąć miejsce, gdzie, mniej więcej od czasu drugiej wojny światowej, tworzyliśmy stopniowo coraz większą ilość rzeczy określanych przez nas jako cywilizacja - mówi autor
"Neuromancera". - To w cyberprzestrzeni przeprowadzane są operacje bankowe. W rzeczywistości tam właśnie trzymane są nasze pieniądze (...).
Cyberprzestrzeń to - zdaniem GIBSONA - także to miejsce, w którym przeprowadzane są nasze rozmowy telefoniczne. Nie istnieje fizycznie, więc można powiedzieć, że jest "wirtualne". To zresztą kolejne modne słowo z kręgu
cyberkultury. Jeszcze innym jest
cyberpunk, który - jako określenie swoistego odłamu fantastyki - szybko przylgnął do pisarskiej generacji
GIBSONA, SHIRLEYA czy BRUCE'A STERLINGA. Opisywani przez nich bohaterowie okazali się w pewien sposób podobni: niedbale ubrani (bo nie przywiązują wagi do cielesnej strony życia), samotni, nie potrafiący nawiązać kontaktu z otoczeniem (z wyjątkiem kontaktu z materią nieożywioną, tj. komputerem) i z góry przegrani. Ich symbolem stały się przyciemniane okulary, użyte jako motyw w jednym z wczesnych opowiadań cyberpunkowych, "Mozart w okularach słonecznych", o tym, jak słynny kompozytor urodził się kilkaset lat później i w lustrzanych okularach komponuje muzykę disco.
GIBSON niezbyt pasuje do wizerunku cybernetycznego śmiecia (ang. "punk" znaczy tyle co "śmieć"), Ale termin ten, wymyślony jeszcze w połowie lat 80., szybko się przyjął.
- W pewnym momencie spodziewano się chyba po mnie, że będę ubranym w skóry facetem z irokezem na głowie i agrafkami w policzkach - śmieje się
GIBSON, wspominając swoje pierwsze wywiady telewizyjne. Chociaż pozostał w głębi duszy sympatykiem rocka, to daleko mu do robienia sobie tatuaży czy stawiania włosów na cukier. - Prywatnie najczęściej słucha ostatnio
P.J.HARYEY, ale źródeł cyberpunku upatruje w nieco innej epoce. Nurt ten wyszedł, jego zdaniem, z albumu
"Diamond Dogs" DAVIDA BOWIEGO, komiksowego czasopisma "Heavy Metal" i filmów takich, jak "Ucieczka z Nowego Jorku" czy "Blade
Runner".
"Neuromancer" doczekał się dwóch luźnych kontynuacji - powieści "Graf Zero" i
"Mona Lisa Turbo", których akcja rozgrywa się w tym samym świecie wielkich, ponadnarodowych korporacji i sieci komputerowych. Potem GIBSON odszedł w stronę nieco innej tematyki, choć wciąż związanej z science
fiction.
Tym, co przyniosło mu największy rozgłos był jednak "Johnny Mnemonic"
- film nakręcony na podstawie jednego z jego wczesnych opowiadań. Początkowo powstać miał film ambitny, czarno-biały, z niskim budżetem. Ostatecznie wyszedł kasowy, wysoko-budżetowy przebój kinowy z KEANU REEVESEM w roli głównej. Rzecz o nietypowym kurierze, który dostarczyć ma klientowi gigabajty informacji zapisane we własnej głowie. GIBSON napisał scenariusz i dostał kilka następnych propozycji współpracy z Hollywood. Do strachu przed rządami informacji i ponadnarodowymi koncernami doszedł jeszcze chyba lęk przed nadmierną sławą, co zaowocowało najnowszą powieścią, zatytułowaną
"Idoru".
To z kolei historia telewizyjnej prezenterki stworzonej całkowicie w pamięci komputera. Nazywa się
Idoru, co jest japońskim odpowiednikiem słowa "idol". Zimna kalkulacja, połączenie wszystkich najlepiej widzianych kobiecych cech, powoduje, że Idoru z miejsca staje się megagwiazdą. Nikt nie wie, że kryją się za nią tylko techno-projektanci z Tokio, którzy całą akcję dokładnie zaplanowali, nie spodziewając się, że ktoś się zakocha w ekranowej gwieździe i postanowi ją poznać osobiście (to już rzeczywistość - w Japonii karierę robi "cyfrowa" piosenkarka Kyoko
Date).
GIBSON dostrzega ponure aspekty przyszłości, pisze o groźbie klasowego podziału społeczeństwa na tych, którzy mają wiedzę oraz tych, którzy jej nie mają i nie zdobędą. Wielka przepaść cywilizacyjna będzie się powiększać, na co pisarz daje proste lekarstwo:
trzy postulaty które wspólnie z BRUCEM STERLINGIEM przedstawił kilka lat temu na forum amerykańskiej National Academy of
Sciences.
Po pierwsze - każdy nauczyciel państwowych szkół podstawowych i średnich w USA powinien dostać nieograniczony i bezpłatny dostęp do linii telefonicznych i kablowej telewizji.
Po drugie - każdy nauczyciel, na żądanie, powinien otrzymać od producentów gratisową kopię dowolnego programu komputerowego, który ma być sprzedawany w Stanach. - Czy ktokolwiek domaga się opłaty licencyjnej, kiedy dziecko uczy się alfabetu? - argumentuje GIBSON i przedstawia swój trzeci punkt: - Żadna z dwóch powyższych propozycji nie powinna mieć zastosowania w stosunku do szkół prywatnych.
Koszty wprowadzenia tych zmian poniosłyby prywatne firmy telekomunikacyjne i komputerowe. Jest więc GIBSON rodzajem współczesnego Robin Hooda - chce odebrać bogatym i rozdać biednym, niwelując różnice w systemie edukacyjnym.
Do dziś GIBSON - mimo że uważany za eksperta w dziedzinie cyberkultury, pozostaje jednak sceptyczny wobec osiągnięć techniki. Mówi, że ma do niej ambiwalentny stosunek. Prawie w każdym wywiadzie musi się tłumaczyć, że nie posiada ani własnego konta w Internecie, ani nawet modemu. Mimo to w sieci krążą plotki, że jednak je ma.
- Nie chcę dostawać co tydzień trzystu wiadomości od nieznajomych, którzy chcą ze mną nawiązać kontakt - wyjaśnia. - Ilość zwyczajnej, fizycznej korespondencji i informacji docierających do mnie innymi drogami jest już i tak przytłaczająca.
Czyżby wizjoner infostrad bał się informacji? Cóż, doktor Frankenstein też przestraszył się kiedyś stworzonego przez siebie monstrum...
Filip Barciński "Plastik" 11/97